Po raz pierwszy wybrałam się na wakacje z biurem podróży, ale wyspę zwiedzaliśmy na własną rękę, poza zorganizowanym wyjazdem do Knossos, gdyż był z przewodniczką, która naprawdę miała dar opowiadania. Sprawiła, że postanowiłam na nowo zainteresować się cywilizacją Minojską.
Nasz hotel położony był w idealnym miejscu na zwiedzanie Krety. Mieszkaliśmy zaledwie 6 km od Rethymnonu. Poruszaliśmy się autobusami. Na Krecie dworce autobusowe wyglądają zupełnie inaczej niż w Polsce. W ogóle nie ma stanowisk i trzeba słuchać dyspozytorki, która podaje nazwę miejscowości i numer autobusu, który tam jedzie. Zazwyczaj autobusy się nie spóźniają. Nie sposób też się pomylić wsiadając do niewłaściwego autobusu, gdyż uprzejmi konduktorzy czuwają i sprawdzają bilety pytając czy na pewno jedziemy do tego miasta. Myślę, że w przeszłości nie raz turyści się pogubili.
Zrezygnowaliśmy z wynajęcia auta, gdyż chcieliśmy uniknąć nieprzyjemnych sytuacji, gdyby się takie przytrafiły. Udało nam się zwiedzić Hanię, Rethymno i Iraklion oraz mniejsze miejscowości, kiedy wybraliśmy się na wycieczkę zieloną kolejką. Poza tym moczyliśmy nogi w Morzu Libijskim, na południowych plażach wyspy.
Niesprawiedliwie porównałam Kretę do Sycylii pierwszego dnia. Kreta przypomina Sycylię jedynie podobnym krajobrazem. Kreta ma swój niepowtarzalny urok.
Nie warto siedzieć całe dnie przy hotelowym basenie. Chyba nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy w ten sposób wypoczywają. Wrócę tam kiedyś, ale w miesiącu, kiedy dzikie tłumy turystów nie zapełniają szczelnie każdego miasteczka...
0 komentarze:
Prześlij komentarz